wtorek, 16 grudnia 2014

Misericordia.

Moja przyjaciółka zauważyła, że coś w Grudniu się budzę na pisanie swoich wypocin. Oczywiście ma racje jak się na to z dystansu spojrzy. Może przedświąteczny czas przynosi dla mnie tyle pozytywnych emocji, że nie jestem sobie w stanie wybaczyć nie dawania innym możliwości uświadamiania sobie jak niewiele do tego szczęścia potrzeba! Bardzo zawiłe zdanie...

Tymczasem, dzisiaj przeżyłam istne szaleństwo. Moja rodzina to burzliwe charaktery. Sama takowy posiadam. Potrafię jednego dnia fikać koziołki, kolejnego paść krzyżem, żeby trzeciego zakopać się w czymś w rodzaju stanu depresyjnego. Dość ze mnie skomplikowana istota, chociaż spotkałam na swojej drodze osoby, które rozwiązały ten algorytm, więc nie jest źle. Ostatnią kontrowersyjną myślą jest ucieczka w Wigilię. Póki co pomysł ten zawieszam lecz nie odrzucam...

Ostatnie miesiące były dla mnie niespecjalnie łaskawe. Nie chodzi mi o to czy udało mi się uciec od katastrofy, czy też zdobyć Everest, tylko bardziej zagubiłam swoją tożsamość. Brzmi to co najmniej przerażająco ale jak się wie, że zachowujesz się inaczej niż byś chciał, mimo prób, starań, ćwiczeń i świadomości, że to nie tak powinno wyglądać, to ogarnia cię rzeczywiste przerażenie.

Brakowało mi celu, brakowało mi zaangażowania, brakowało mi uśmiechu, radości. W czym? W życiu. Paulo Coelho byłby ze mnie dumny za tę myśl... Ale najprościej jest mi ubrać to w właśnie takie słowa.

Ludzie w naszym życiu odchodzą. W moim odchodzą ale zostawiają po sobie dziury. Wielkie i ogromne. Bywa tak dlatego, że mimo dużej ilości osób przewijających się w moim życiu, te z którymi utrzymuję kontakt to naprawdę osoby do których się przywiązuję. Po latach wiem jak ważne są uczucia i jak bardzo są wartościowe, dlatego nie obdarowuję nimi całego wszechświata (chyba, że mówimy o takich codziennych dobrociach). Więc jak ktoś z mojego życia znika, to na pewno tak, że to widać. Widać, że go nie ma. Razem ze sobą zabiera cząstkę mnie, muszę ją wtedy odbudować, nadpisać albo co najgorsze załatać. Najgorsze dlatego, że i tak po załataniu pozostaje ślad.

Czegoś takiego doświadczyłam niedawno, i szukałam długo tej cząstki siebie. Zdałam sobie sprawę z tego dopiero gdy ją znalazłam. Może wczoraj, chociaż chyba bardziej dzisiaj.
"Brakuje ci w życiu miłości? Zacznij kochać. Brakuje ci w życiu "czegoś"? Zacznij to coś robić."
Tak dzisiaj podczas rekolekcji mówił S.Hołownia. Wtedy zauważyłam, że dzisiaj robiłam coś, czego mi od dawna brakowało.
Poświęciłam komuś trochę czasu, ktoś i mi ten czas poświęcił. Zrobiłam coś bezinteresownie, ktoś zrobił coś bezinteresownie dla mnie. Pouczyłam się. Pojeździłam na (już) ukochanym rowerze. Dużo było uśmiechu na mojej twarzy dzisiaj. Zmęczyłam się.
To był taki mój typowy dzień sprzed pół roku. Czyli dzień idealny.
Nie spodziewałam się rozwiązania problemów, mimo że ich szukałam, chociaż w ostatnim czasie porzuciłam zmagania z losem. Dzisiaj spontaniczne decyzje, które wcześniej przeszły przez komisję "chcę a mogę a powinnam a mam czas", doprowadziły mnie w miejsca pełne radości i miłości, akceptacji.

Moja dobra koleżanka w podskokach do mnie podeszła i powiedziała, że jak mnie zobaczyła chciała mnie od razu wyściskać. To miłe. Chcę, żeby ludzie widzieli we mnie tyle pozytywnego ile są w stanie jednego dnia doświadczyć. Płakałam też dzisiaj, ze smutku, jednak muszę go zaakceptować bo nie wynika z moich poczynań. Ktoś mnie rani. To przykre, owszem, ale na to nic nie poradzimy. Możemy tylko swoim przykładem pokazać, że nie tak powinno wyglądać postępowanie wobec drugiej osoby. Nie możemy natomiast zakładać pancerza "co mnie to obchodzi, chcę zapomnieć, nic sobie z tego nie robię". Nie. To jest poddanie się na starcie. Nie masz siły walczyć o dobre traktowanie? Ubieraj tę zbroję. Ja się pomodlę za Ciebie. Bo każda stal ma swoją wytrzymałość, nie jest niezniszczalna.

Dostałam też dzisiaj 30 kart Sztafety św. Floriana. I jak pomyślę sobie, że jest to 30 dobrych uczynków, które łączą 60 osób za pierwszym razem, to czy może być lepsza wiadomość, że dobro się szerzy?

Tata przyniósł już też marcepanki z Fawora, bez których nie ma świąt :D kiedyś mieszkaliśmy w kamienicy, na której podwórzu stał pierwszy poznański Fawor. Stąd ta tradycja. Starsza Pani właścicielka jak wita cię od progu, mimo że widujecie się raz na ruski rok to aż łzy stają w oczach, że ludzie tak potrafią doceniać tylko to, że się jest.

Piękny dzień. Hefalump się spisał, muszę tylko mu wreszcie koła dopompować... Dzień aktywny, pierniczki popieczone, zadania w miarę porobione, karty odebrane, selfie zrobione, marcepan spałaszowany. Małe rzeczy a cieszą. Odnaleźć część siebie. Lubię to!

No i Jeżyce. Poznańskie Jeżyce, place to live. Zdecydowanie. Jak nie Winogrady albo Śródka to zdecydowanie Jeżyce.



M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz