niedziela, 21 grudnia 2014

Black and white.

Tradycje to taka piękna rzecz. Do momentu, kiedy wiemy dlaczego tak właśnie się dzieje. Dlaczego w Wigilię jemy ryby? Bo jest post. Najczęstsza błędna odpowiedź. Post ma służyć umartwianiu więc wigilia Bożego Narodzenia bynajmniej temu nie powinna służyć. Także karp to tradycja. I to dość krótka jak na tradycje bo PRL-owska. Ichtys to ryba, więc chyba wszystko jasne. Symbol Chrystusa, dlatego jemy takową w Wigilię. A bigos? No też jadamy :)

Ale nie o jedzeniu dzisiaj. Kolędy i pastorałki! To jest piękna tradycja! Muzyczna jestem od małego. Nie tak jak dzieci po szkołach muzycznych ale bardziej niż ci, co tak jak ja do nich nie chodzili i w sumie na koncert do Filharmonii raz na rok chociażby, nie pójdą. Ja owszem, teatr to trochę inaczej, ale opera równie chętnie co koncert. Chociaż na te klasyczne wolałabym chodzić częściej ale jak płytą roku zostaje "Mamut", to czasem ciężko przejść na klasyczną stronę mocy.

Szczęście mam takie, że umuzykalnionych przyjaciół mam od małego. I kiedyś jak 3latka miałam to kolędowanie z przyjaciółmi królika się rozpoczęło. I tak co roku. Niestety dorastamy, dzieciaki chorują i z czasem nasze kolędowanie odeszło w niepamięć. Reaktywacja nastąpiła jakieś trzy lata temu, kiedy to ja już jakieś własne życie towarzyskie prowadzić rozpoczęłam. Więc na kolędowaniu obecna też nie byłam. "A będzie Adam? Nie bo "cośtam". A Misia? Nie bo "cośtam". Kaja? Chora." Tym sposobem omijałam te wydarzenia, no bo nie dość, że najstarsza to jeszcze nie ma być przyjaciół najbardziej zbliżonych wiekiem? W tym roku się zawzięłam i poszłam. Już wspominałam o płakaniu nad rozlanym mlekiem. Takie 4-letnie już dawno skisło więc nie ma nawet nad czym. A było na tyle magicznie i cudownie, że tylko się cieszyć. Obój, gitara, skrzypce, fortepian, saksofon, akordeon, trójkąt, klawesy, kastaniety, kielszki, szklanki i 18 różnych głosów. "Cicha Noc" w trzech językach, zagraniczne piosenki i piękne polskie kolędy z uwzględnieniem góralskich wersji. Gardło jeszcze dzisiaj leczę :) Zaczęliśmy od nadrabiania kilkuletnich zaległości. Toteż z córką gospodarzy zaaranżowałyśmy jazzowe śpiewanie do kotleta. Kaja jest po szkole muzycznej więc świetnie improwizowała, gdy ja usilnie starałam się utrzymać linię melodyczną :D Gdy dorośli się zreflektowali, po co w sumie się spotkaliśmy wspólnie cupneliśmy na kanapach i ziemii i się zaczęło! Szczękościsku od uśmiechania się dostałam. I tak przez trzy godziny. Perfekcja. Nawet jeśli muzyków w "domu" nie ma polecam gorąco takie kolędowanie-opłatkowanie, spotkanie ze znajomymi, kiedy indziej w ciągu roku mamy na to czas? A kiedy właśnie przychodzi taki czas kiedyśmy powinni takie spotkania organizować? W okresie przedświątecznym, świątecznym, poświątecznym!

Muszę się pochwalić, że takie kolędowanie to jedno ale nie na każde spóźniony, bo po koncercie, przychodzi Czarny Diament. Adam to taki przyjaciel do brojenia. Koleżanek jak byłam mała takich od dziecka co to rodzice się przyjaźnią, na święta się spotykają itd to miałam dwie. Reszta chłopacy. No i wyjazdy na narty, sylwestry, święta, imieniny, urodziny to takie trio było; ja, Misia i Adam. Z wiekiem coraz ciężej było utrzymać kontakt... no ale spotkałam mojego mistrza od zbrodni, ledwo się odezwałam to zamilkłam. Od małego rodzice bardzo go cisnęli z ćwiczeniami na fortepianie, chwała im za to... Gra niesamowicie. Niesłychanie, cudownie, z sercem, ma feeling, płynie to co gra z niego i 10 palców na pewno nie ujrzycie na klawiaturze :D zazdroszczę mu okropnie ale robi chłopak takie wrażenie, że gdyby nie był dla mnie jak kuzyn to skradłby moje serce dosłownie, bo skradł swoją grą i tak, to oczywiste. Jest ładne jedno słowo które doskonale opisuje jego grę "oszałamiający". Doskonałe określenie. Dalej nie mogę się pozbierać..

Idealny wieczór, tyle wspomnień, radości, miłości. Polecam gorąco :) a do pianina to mi głupio teraz usiąść :D no ale kolędy na rodzinne kolędowanie niestety trzeba poćwiczyć...

M.

sobota, 20 grudnia 2014

Życie jak lodówka.

Nigdy nie chciałam pisać czegoś wielce mądrego. Wiem, że mimo wiedzy jaką posiadam wypowiadać się powinnam na niewiele tematów. Szerokie grono znajomych sprawia, że możemy posiadać wiele informacji na rzucony temat jak i posiadać ich znacznie mniej niż inni. Chyba ze jesteśmy alfą i omega to wiemy o wszystkim wszystko najlepiej i jesteśmy doskonałymi oratorami i grupowymi mędrcami. Dosłownie, jak jest potrzeba dyskusji raczej zajmuję pozycję biernego słuchacza, chyba, że okaże się, iż dyskusja obumiera bo uczestniczą w niej tylko dwie osoby (mówimy o sytuacji gdy takowa odbywa się w grupie).

Z czego się to bierze? Na pewno z niewiedzy. To ani grzech, ani ułomność. "Nie można być we wszystkim dobrym" - powtarzają mi od lat. Mam nadzieję, że jednak to nie jedyna odpowiedź na to pytanie. Co na przykład z zaufaniem? Jeśli ufam to się nie wstydzę, więc jeśli powiem coś głupiego i spotkam się z życzliwym odbiorem i nie mniej życzliwą pomocą to tym lepiej dla nas. Jesteśmy obdarowywani dobrem. Jednak sytuacje, z którymi przychodziło mi się spotykać często wyglądały inaczej. Fajnie jest sobie z kogoś zażartować, pośmiać, a może i wyśmiać nawet. Sama tak robię. Niestety. Ma się wtedy złudne wrażenie (samo)dowartościowania, zasada biegunów: jeden minus, drugi plus. W naszym życiu tyle rzeczy jest polarnych, że sami się tacy staliśmy. No bo bycie obojętnym to coś beznadziejnego. Żeby się naładować dodatnio ze stanu ujemnego, trzeba przejść przez stan rozładowania. Taka jest natura.

Stan rozładowania to dla mnie taki wewnętrzny rachunek sumienia, podsumowanie różnych życiowych etapów. Zajrzenie do lodówki. To skojarzenie bierze się z mojego dzisiejszego poranka. Wstanę, zrobię kilka niepotrzebnych rzeczy, a kiedy przypomni mi się, że od 15h nic nie jadłam poczłapię w stronę tego prądożercy. Czy w innych domach też tak jest, że wow pełna. Na pewno nie we wszystkich więc i tak muszę się bardzo cieszyć, że w moim domu nie ma takiego problemu, że w lodówce nic nie ma ale to odrębny temat. Lodówka pełna, jednak jak się tak przyjrzeć nic do zjedzenia nie ma. Tutaj piernik na dzisiejsze kolędowanie, tutaj zakwas do barszczu, tutaj ryba do przygotowania, tutaj trochę sera, jajka do czegośtam i tak okazuje się, że do zjedzenia jest mało.

Ile razy wydaje nam się, że nasze życie jest pełne a jak się dobrze przyjrzeć nic w nim wartościowego nie ma albo jest niewiele.

I tutaj pojawia się nadzieja :) Ponieważ, mimo że te wszystkie rzeczy teraz wydają się bezużyteczne, za kilka dni nabiorą znaczenia. 12 potraw na wigilijnym stole. O niektóre z nich trzeba zadbać, żeby przybrały właściwą formę. Tak jest też z tymi różnymi rzeczami w naszym życiu, które nam je zapełniają ale nic nie wnoszą. Na początku, każdą z tych rzeczy musimy rozpoznać, rozpakować, zorientować się jaka jest jej potrzeba. Potem ładnie zawinąć i schować. Wyjmować pojedynczo. Kończyć co się zaczęło. I potem mamy dwie opcje: poczekać, aż przyjdzie dobry czas na wykorzystanie tych rzeczy, albo zacząć je przygotowywać do czegoś wielkiego!

Można spojrzeć też na to z innej perspektywy. Jeśli czujesz w życiu pustkę, sprawdź ile rzeczy do przygotowania masz w swojej lodówce, które po konkretnych działaniach nabiorą pięknych kształtów.

Na koniec wszystko ma swój termin ważności, tylko lodówka się nie zmienia, co w sobie miała nie pamięta i to ją odróżnia od naszego życia. Wszystkie zapachy, które w nim są przenikają przez nie i kształtują je. Zbierajmy doświadczenia, trzymajmy się ludzi, którzy nas szanują i są wobec nas życzliwi. Robiąc porządek w "lodówce" myślę, że nie będzie się nam chciało upokarzać innych. Jak nie spróbujesz się nie dowiesz. Ja póki co na śniadanie zjadłam płatki, bo tak najłatwiej...

M.



Wczoraj oprócz zrealizowania wszystkich planów, kupiłam resztę prezentów, spotkałam się z przyjaciółkami i przyjaciółmi. Także 24h to wcale nie tak mało czasu :D

czwartek, 18 grudnia 2014

Enfin.

Udało mi się w tym roku wysłać wszystkie kartki, zrobić zakupy prezentowe przed istnym szaleństwem i poczuć nudę przedświąteczną.

Wydawałoby się żyć nie umierać! Jednak w moim przypadku sytuacja ta bynajmniej nie pozwala mi czuć się jak ryba w wodzie.

Dzisiaj miałam mieć zajęcia, na które się nawet przygotowałam. Odwołano je, więc finalnie miałam prawie 16h żeby wypisać kartki, zapakować prezenty, pouczyć się i odkurzyć. Nie zapakowałam prezentów, muszę wstać o 3, żeby się jeszcze pouczyć. Beznadziejnie ten dzień przeżyłam. Bardzo nie lubię dezorganizacji. Natomiast jutro? Jutro mam tyle planów, że nie wiem na co mi siły nie starczy. Roraty, chemia, wizyta u Arcybiskupa, spektakl, łyżwy i rekolekcje w tym samym czasie (nie mam pojęcia na co iść).

Mam wrażenie, że z poczucia nudy marudzę bez powodu :D Świąteczne spotkania z przyjaciółmi zostawiłam na ostatnią chwilę, więc w poniedziałek mam trzy, we wtorek kolejne trzy... Szkoda tylko, że nikt nie chce się umówić na 9 rano :D Koszmar.

I właśnie na tym polega nasz największy błąd. Przed samymi Świętami waaaaariujemy. Niektórzy już na początku Grudnia, jednak to zależy od tego jak są oszczędni - pieniądze wydają długo - lub jak bogaci są - pieniędzy wydają dużo. Jedną i drugą grupę łączy fakt, że wydawanie pieniędzy zajmuje im dużo czasu. Czy na tym powinien polegać przedświąteczny czas? Nie przypadkiem na poświęcanie go naszym najbliższym? Przyjaciołom, rodzinie? Odpowiedź mam nadzieję jest prosta, jedyna poprawna i oczywista dla każdego z nas.

Z powodu całej tej "szopki" najbardziej cieszy mnie wizja zbliżających się Świąt. Niestety tym razem mam mniej czasu na spędzenie ich w rodzinnym gronie z powodu wyjazdu do Pragi jako wolontariusz, jednak właśnie dlatego te kilka dni przed chce poświęcić dla tych kochanych istot.

Szalone trio, samorządoweLove, "starzy" przyjaciele, gimnazjalne sherlockomaniaczki, single ballerinas, Jordanki i Jordany... jakbym mogła to najchętniej zaprosiłabym ich wszystkich do siebie i urządziła prawdziwą wigilię Wigilii :) mam nadzieję uczynić tak kiedyś w przyszłości, bo aktualny stan zamieszkania w pewnym sensie mi to uniemożliwia... jednak cieszę się, że mi się chce. Jakby mi się nie chciało starać, wyjść z domu i podejmować jakieś inne społeczne ruchy, oznaczałoby to, że nie ma we mnie miłości, którą powinnam obdarowywać innych. To jest sprawa indywidualna oczywiście, jednakże jestem przekonana, że u mnie właśnie na tym by to polegało, na marnowaniu. Strasznie nie mogę się doczekać zobaczenia tych twarzy! Wszyscy w rozjazdach, zajęci nauką, porządkowaniem nowego studenckiego życia. U mnie za wiele się nie zmieniło, więc tylko sobie siedzę i patrzę jak inni podejmują nowe wyzwania. Jak tylko mogę staram się ich wspierać, czy dobrym słowem czy modlitwą. Ufam, że im to pomaga :)

Apel na dziś. Jak musimy uczestniczyć w tym świątecznym galimatiasie, bo nie udało nam się inaczej czasu zorganizować, to trudno, ale zastanówmy się co musimy zrobić a co możemy odpuścić i poświęcić ten czas komuś, kto od dawna na nas czeka.

Nie gubmy głowy ani dobrego serca! Myślmy o innych! Przecież właśnie na tym polega Boże Narodzenie. Pan Bóg sobie o nas pomyślał i fakt, trudno było Mu osobiście zejść do nas (trudno w sensie, znalazł lepszy sposób, żeby pobudzić nasze serca) i "zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu. W tym przejawia się miłość". Może być coś piękniejszego? Na ziemi nie :) Chociaż jakby urząd wyrobił mi wszystkie zgubione dokumenty do wyjazdu (czyt. mają na to czas do 24.12 :o), to byłby najpiękniejszy prezent bo i tak "I won't even wish for snow". Albo może jakiś Anioł z tymi dokumentami się pojawi? Albo może chociaż pojęcie gdzie je posiałam... Nie gubcie głowy to moje życzenia dla wszystkich na ten szalony czas :)

Strasznie nie mogę doczekać się jutra! Ciekawe jak się potoczy, czy dzieciakom spodoba się spektakl, czy nie zasnę w autobusie i nie obudzę się na pętli, czy Arcybiskup zgodzi się na selfie xD szybko spać :)

M.

wtorek, 16 grudnia 2014

Misericordia.

Moja przyjaciółka zauważyła, że coś w Grudniu się budzę na pisanie swoich wypocin. Oczywiście ma racje jak się na to z dystansu spojrzy. Może przedświąteczny czas przynosi dla mnie tyle pozytywnych emocji, że nie jestem sobie w stanie wybaczyć nie dawania innym możliwości uświadamiania sobie jak niewiele do tego szczęścia potrzeba! Bardzo zawiłe zdanie...

Tymczasem, dzisiaj przeżyłam istne szaleństwo. Moja rodzina to burzliwe charaktery. Sama takowy posiadam. Potrafię jednego dnia fikać koziołki, kolejnego paść krzyżem, żeby trzeciego zakopać się w czymś w rodzaju stanu depresyjnego. Dość ze mnie skomplikowana istota, chociaż spotkałam na swojej drodze osoby, które rozwiązały ten algorytm, więc nie jest źle. Ostatnią kontrowersyjną myślą jest ucieczka w Wigilię. Póki co pomysł ten zawieszam lecz nie odrzucam...

Ostatnie miesiące były dla mnie niespecjalnie łaskawe. Nie chodzi mi o to czy udało mi się uciec od katastrofy, czy też zdobyć Everest, tylko bardziej zagubiłam swoją tożsamość. Brzmi to co najmniej przerażająco ale jak się wie, że zachowujesz się inaczej niż byś chciał, mimo prób, starań, ćwiczeń i świadomości, że to nie tak powinno wyglądać, to ogarnia cię rzeczywiste przerażenie.

Brakowało mi celu, brakowało mi zaangażowania, brakowało mi uśmiechu, radości. W czym? W życiu. Paulo Coelho byłby ze mnie dumny za tę myśl... Ale najprościej jest mi ubrać to w właśnie takie słowa.

Ludzie w naszym życiu odchodzą. W moim odchodzą ale zostawiają po sobie dziury. Wielkie i ogromne. Bywa tak dlatego, że mimo dużej ilości osób przewijających się w moim życiu, te z którymi utrzymuję kontakt to naprawdę osoby do których się przywiązuję. Po latach wiem jak ważne są uczucia i jak bardzo są wartościowe, dlatego nie obdarowuję nimi całego wszechświata (chyba, że mówimy o takich codziennych dobrociach). Więc jak ktoś z mojego życia znika, to na pewno tak, że to widać. Widać, że go nie ma. Razem ze sobą zabiera cząstkę mnie, muszę ją wtedy odbudować, nadpisać albo co najgorsze załatać. Najgorsze dlatego, że i tak po załataniu pozostaje ślad.

Czegoś takiego doświadczyłam niedawno, i szukałam długo tej cząstki siebie. Zdałam sobie sprawę z tego dopiero gdy ją znalazłam. Może wczoraj, chociaż chyba bardziej dzisiaj.
"Brakuje ci w życiu miłości? Zacznij kochać. Brakuje ci w życiu "czegoś"? Zacznij to coś robić."
Tak dzisiaj podczas rekolekcji mówił S.Hołownia. Wtedy zauważyłam, że dzisiaj robiłam coś, czego mi od dawna brakowało.
Poświęciłam komuś trochę czasu, ktoś i mi ten czas poświęcił. Zrobiłam coś bezinteresownie, ktoś zrobił coś bezinteresownie dla mnie. Pouczyłam się. Pojeździłam na (już) ukochanym rowerze. Dużo było uśmiechu na mojej twarzy dzisiaj. Zmęczyłam się.
To był taki mój typowy dzień sprzed pół roku. Czyli dzień idealny.
Nie spodziewałam się rozwiązania problemów, mimo że ich szukałam, chociaż w ostatnim czasie porzuciłam zmagania z losem. Dzisiaj spontaniczne decyzje, które wcześniej przeszły przez komisję "chcę a mogę a powinnam a mam czas", doprowadziły mnie w miejsca pełne radości i miłości, akceptacji.

Moja dobra koleżanka w podskokach do mnie podeszła i powiedziała, że jak mnie zobaczyła chciała mnie od razu wyściskać. To miłe. Chcę, żeby ludzie widzieli we mnie tyle pozytywnego ile są w stanie jednego dnia doświadczyć. Płakałam też dzisiaj, ze smutku, jednak muszę go zaakceptować bo nie wynika z moich poczynań. Ktoś mnie rani. To przykre, owszem, ale na to nic nie poradzimy. Możemy tylko swoim przykładem pokazać, że nie tak powinno wyglądać postępowanie wobec drugiej osoby. Nie możemy natomiast zakładać pancerza "co mnie to obchodzi, chcę zapomnieć, nic sobie z tego nie robię". Nie. To jest poddanie się na starcie. Nie masz siły walczyć o dobre traktowanie? Ubieraj tę zbroję. Ja się pomodlę za Ciebie. Bo każda stal ma swoją wytrzymałość, nie jest niezniszczalna.

Dostałam też dzisiaj 30 kart Sztafety św. Floriana. I jak pomyślę sobie, że jest to 30 dobrych uczynków, które łączą 60 osób za pierwszym razem, to czy może być lepsza wiadomość, że dobro się szerzy?

Tata przyniósł już też marcepanki z Fawora, bez których nie ma świąt :D kiedyś mieszkaliśmy w kamienicy, na której podwórzu stał pierwszy poznański Fawor. Stąd ta tradycja. Starsza Pani właścicielka jak wita cię od progu, mimo że widujecie się raz na ruski rok to aż łzy stają w oczach, że ludzie tak potrafią doceniać tylko to, że się jest.

Piękny dzień. Hefalump się spisał, muszę tylko mu wreszcie koła dopompować... Dzień aktywny, pierniczki popieczone, zadania w miarę porobione, karty odebrane, selfie zrobione, marcepan spałaszowany. Małe rzeczy a cieszą. Odnaleźć część siebie. Lubię to!

No i Jeżyce. Poznańskie Jeżyce, place to live. Zdecydowanie. Jak nie Winogrady albo Śródka to zdecydowanie Jeżyce.



M.

niedziela, 14 grudnia 2014

Niesamowity.

Duch obecny w moim życiu jest zjawiskowo niesamowity. Podsuwa mi w życiu takich ludzi i takie rzeczy o których by mi się nie śniło, żeby miały pomóc. No np takie rekolekcje adwentowe o.Szustaka. On przyjeżdża do mojej parafii za tydzień. Nie wiem czy to przystoi takiej młodej osobie jak ja czy nie ale do niego pójdę i przytulę najmocniej jak potrafię. Bo jak on mi takie rzeczy opowiada https://www.youtube.com/watch?v=nlSuS29CvJA no nic tylko brać się do roboty widząc, że ktoś też widzi to czym zawstydzasz się każdego dnia swojego życia.

No niesamowite, aż mi jakakolwiek elokwencja wysiadła. Mam ochotę siedzieć z "roździawioną paszczą" i się tym zachwycać. Dobrze, że niedziela i dużo robić nie trzeba, a nad książkami taka pozycja jest niewygodna.

Rekolekcje te oczywiście polecam. Nie mogę niczego zagwarantować, ale tylko przez doświadczanie możemy oceniać, także zachęcam chociaż do spróbowania :)

M.

00:16
i jeszcze to: dzisiejsze kazania na Mszy u dominikanów wcale nie nawiązywało do dzisiejszego dnia :D ani ciut. ani oblubienica z klejnotami, ani pokora, ani beznadziejności. Wszystko było zwyczajne i bezosobowe :D oczywiście że nie. Jak jutro pojawi się link to go tutaj wstawię.

Przewroty.

Zastanawiałam się ostatnio co czyni nas w życiu szlachetnymi.

Możliwe, że trochę zbiegło się to z finałem Szlachetnej Paczki, oglądałam też film "Klub Jimmy'ego", w którym właśnie szlachetność i odwaga, a nie jakby się mogło wydawać Andrew Scott, przykuły moją największą uwagę. (chociaż to nie jest przykład, z którym każdy się zgadza)

Pierwsze pytanie jakie sobie zadałam to czy potrafimy być na co dzień szlachetni? Czy tylko w obliczu wyzwania, trudnej sytuacji, jednorazowej grandy zbieramy się w sobie i reprezentujemy cechy kultury wyższej? Skoro doszłam do wniosku, że coś nas jednak czyni szlachetnymi w życiu to można się domyślić, że nie myślę o jednorazowym byciu szlachetnym.

By ciągle nie powtarzać słowa "szlachetny", szukałam dla niego synonimu, ale idealnego odpowiednika w języku polskim moim zdaniem nie ma. Znalazłam: moralny, altruista, łagodny, ambitny, elegancki, doskonały, nieskazitelny i wiele innych wspaniałomyślnych słów. Wydaje mi się, że "szlachetny" łączy w sobie wszystkie te określenia. Człowiek szlachetny może być mianowany na człowieka idealnego.

Czy jesteśmy w życiu idealni? Zdecydowanie nie. Jednak czy może chcemy być? Zdecydowanie tak.

Są w ciągu naszego ziemskiego istnienia momenty, w których szlachetność przychodzi nam z większą łatwością. Przykład: "Zróbmy wieeeeelką paczkę dla rodziny" "Super pomysł!" (finalnie pomagacie trzem/czterem) - jesteście bohaterami. "Będę wolontariuszem" - jesteś bohaterem. "Pomogę w domowych sprawunkach, czego od dawna nie robiłam/łem, mama z pewnością potrzebuje mojej pomocy" - jesteś bohaterem. Gdy nasza praca, pomoc zostanie doceniona, bycie kochanym, szlachetnym przychodzi nam z łatwością. Nie zdarzyło mi się chyba w życiu zrobić czegoś tylko w celu aby to usłyszeć, ale na pewno ze świadomością, że ktoś to doceni. Ile razy zdarzyło mi się zrezygnować z bezinteresownej pomocy bo wiedziałam, że nie zostanie to zauważone? Miliony. To przykre, nie zaprzeczę.

Jest Adwent. To przecież taki czas, w którym każdy z nas chce się postarać coś zmienić. Ja zawsze połowę tego czasu siedzę i płaczę nad rozlanym mlekiem, mając w pamięci te wszystkie niewykorzystane dobre uczynki. Myślę sobie wtedy "Mc! Co ci szkodziło!". Szkoda, że dopiero pod koniec roku biorą mnie takie wyrzuty. Powinno się je uprzedzać.

Przechodząc do meritum: co czyni nas w życiu szlachetnymi?
Z pewnością świadomość, że pomoc innym, nasza postawa i zachowania, wpływają na odbiór naszej osoby w oczach kogoś innego. "Na pokaz znaczy?" - tak czepliwie zapytał mnie dzisiaj kuzyn jak poruszyliśmy ten temat. Jak się okaże, że coś było na pokaz to leżymy już w grobie z naszym wielkim ego i czekamy aż nasi przyjaciele spluną nam na twarz. (musiałam sprawdzić jak się odmienia "ego" przez przypadki :o we wszystkich tak samo na szczęście :)) Także przy tych wszystkich uczynkach trzeba być jeszcze autentycznym, a to się sprowadza tylko do jednego. Do pokory. Jest ona moim ulubionym tematem tego roku. Przy wszystkich możliwych społecznych problemach jest ona rozwiązaniem większości wątpliwości. Niesamowita cecha, którą baaardzo trudno w sobie rozbudzić.

W moim przypadku, jak byłam młodsza byłam dużo bardziej pokorna. Brakuje mi tego dziecięcego podejścia. W łatwiejszych chwilach w życiu faktycznie jestem w stanie beztrosko na wszystko spoglądać, przyznawać rację, dziękować za wszystko, doceniać itd. Jednak gdy sytuacja się zmienia, staram się ZA WSZELKĄ CENĘ to naprawić. Najgorsza z możliwych intencja. Niesamowicie wszystko niszczy. Destrukcja większa niż można sobie wyobrazić. Jednak gdy pozostawimy to "losowi" nic się nie zmieni. Chyba, że macie kogoś takiego w swoim życiu kto wami wstrząśnie. Ja mam i naprawdę nie ma dnia kiedy bym za nią nie dziękowała Panu Bogu. Moja stabilność emocjonalna jest bardzo wątpliwa, toteż jak mną MG. kiedyś wstrząsnęła to zrobiło mi się bardziej głupio, niż gdy zadzwonił mi kiedyś w czasie modlitwy telefon w Oratorium, do czego nie chciałam się potem przyznać, że to mój. Wtedy i przy konfrontacji z najlepszą przyjaciółką dostałam dość spore dawki zastrzyku pokory.

Ćwiczenie.
Weź kartkę, wypisz wszystkie najcenniejsze osoby, sytuacje, mogą być nawet rzeczy, które wniosły do twojego życia coś niezwykłego. I za nie dziękuj. Jeden z ojców z zakonu dominikanów polecił mi kiedyś, żeby w ten sposób odmawiać modlitwę różańcową. Nie zawsze mi się to udaje ale staram się chociaż raz na tydzień taką modlitwę odmówić. Jeżeli jest to "dziesiątka" to już podziękowaliśmy za 10 takich sytuacji! Jeśli uda nam się usiąść z Maryją na godzinę to już na pewno mamy 40! Przy całym różańcu polecam najpierw podziękować za te osoby z rodziny, potem inne osoby, które odcisnęły piętno w naszym życiu. Potem za wszystko co chcemy innego, a na koniec warto za te cechy, które nas ukształtowały na takie osoby jakimi jesteśmy. Bo inaczej nic nie byłoby takie samo. Bez tego wszystkiego bylibyśmy niczym albo kimś kompletnie innym. To ćwiczenie dla mnie nie jest proste. Czy widzę efekty? Ciężko powiedzieć. Ale można zrobić bardzo ładne résumé dosłownie "siebie".

Jeżeli będziemy chociaż chcieć być jak ludzie szlachetni, to już zaczynamy dobiegać na podium. Żeby się na nim znaleźć musimy jednak przebiec Koronę Maratonów, żeby to osiągnąć. Moim zdaniem po pierwsze pokora. Potem bezinteresowna pomoc, którą trzeba ćwiczyć, żeby potem obdarowywać nią innych bez zastanowienia. Następnie dziękczynienie. Taki szlachetny bohater to dla mnie Anioł. Chociaż epitetów określających taką osobę jest mnóstwo. Jednak od czegoś trzeba zacząć. Miłość przyjdzie z czasem. A jak się w niej zatracimy i "JA" będzie daleko na liście priorytetów, to naprawdę jesteśmy w tym coraz lepsi.

Myślmy, podejmujmy chwilę refleksji nad naszym życiem, pogłębiajmy wiedzę na tematy, które nas w życiu nurtują. Przestańmy się ścigać, wybaczajmy, kochajmy, dziękujmy a nasze życie z całą pewnością zyska na swojej unikalnej wartości. Nie dla kogoś ale dla nas samych.

M.

Już niebawem na jednej ze stron którą pomagam prowadzić pojawi się taki cytat:


„całe zło jakie przychodzi na świat bierze się stąd, że nie zna się prawd zawartych w Piśmie św. z całą jasnością”

To dla tych "kato". Jest to wyzwaniem na całe życie.