czwartek, 4 kwietnia 2013

day3.

Doskonale wiem, że rozciąganie nie jest moją dobrą stroną...
Problem nie tkwi w regularności bo to każdy jest w stanie wyćwiczyć w sobie, ale akceptacja bólu, który towarzyszy podczas rozciągania to jest inna sprawa.
Nie jest to aż takie złe... są różne "bóle"
. Kłujący, ostry, szczypiący, pulsujący, uciskający... Ostry ból zazwyczaj jest zapalny, pulsujący przy obrzękach trzy pozostałe raczej należą do tych "zdrowych". Jest wiele technik gdzie na początku się mówi "jak poczujesz taki i taki ból zaprzestań zmagań na dziś". Np. joga. Ale są takie dni kiedy to jak cię boli nie ma najmniejszego znaczenia :) u mnie bywają to najczęściej piątki... wynika to chyba z tego, że mój mózg nie jest aż tak wykończony ale na pewno nie działa na pełnych obrotach i ciało robi co mu się tylko podoba... na pewno nie jestem w stanie zrobić nic konstruktywnego, nie potrafię się spiąć ani nic w "ten deseń". Są to właśnie dni kiedy można podejść masochistycznie do swojego ciała i dać sobie wycisk, bo nawet szpagaty z wysokości nie sprawiają wrażenia jakiś strasznych... 
Tak akceptacja bólu to podstawa.
Jak jednak mamy czas, paradoksalnie siłę, żeby skupić się na odczuwaniu bólu jest bardzo ciężko podjąć jakieś kroki w przód... Do tego zaliczam na pierwszym miejscu zakwasy... Gdzie się nie ruszysz, jakiegokolwiek kroku nie zrobisz boli. Tym bardziej rozciąganie... Tak miałam wczoraj dlatego nie dodałam żadnych zdjęć bo miałam regres. Nie byłam w stanie wytrzymać dłużej niż 20s w szpagacie na ziemi, a co dopiero skupić się na rozciąganiu z wysokości. 
Dzisiaj po dość ciężkim dniu w szkole i strasznie stratnym obijaniu się w domu poszłam biegać... 40min z czego pierwsze 20min bez żadnego zatrzymania, zwolnienia itd... wróciłam z świeższym umysłem i co najważniejsze rozgrzanymi nogami... póki mnie leń nie złapał wskoczyłam w leginsy i sobie siedzę w szpagatach... :) 
Wieczorem wstawię zdjęcia jak to wygląda po 3dniu rozciągania(we wt byłam na balecie więc się rozciągałam :) wczoraj nie mogłam bo piekłam ciasto dla koleżanki i dopiero ok23 mi się przypomniało i przełamałam ohydną niechęć i się rozjechałam 3 razy :)).
Po bieganiu moim największym problemem są zakwasy w łydkach... jeszcze nie znalazłam idealnego sposobu ale czuję że to będzie masaż :) jutro rehabilitacja więc jest duże prawdopodobieństwo że nie będę musiała męczyć się sama z tym. Pytanie dlaczego łydki może się nasunąć. Mianowicie biegam nie z pięty a z śródstopia co jest lepsze dla stawów kolanowych, dlatego łydki :) A dzisiaj było fajni, pogoda jest idealna żeby zrobić tzw. COŚ, po śniegu takim ubitym na pobocznych ścieżkach biega się idealnie, jest rześkie powietrze i nie wysoka temperatura. Biegam w ubraniach termo takich jak np bielizna na stok, a dodatkowo miałam bluzkę na windsurfing żeby był tzw efekt sauna bo po świętach i ur Moni przyda się bardzo :)
A o torcie dla Moni napiszę też kiedyś :)
Póki co zostaje mi mnóstwo zdjęć pięknie rozciągniętych tancerek i myśl że mogę być luzerem z własnego powodu i na nikogo nie mogę zwalić winy :) 
WIĘC DO ROBOTY! <3
xoxo
M.

hahahaha i po co było się ścigać? :D


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz