niedziela, 1 marca 2015

Podróżowanie.

Zdarzyło mi się w ostatnim czasie zahaczyć o parę miejsc. Praga. Łódź. Włoskie Dolomity. Warszawa. Żadne z tych miejsc nie jest bliskie mojemu sercu, może najbardziej Łódź ale nie jako miasto tylko stamtąd pochodzi mój najlepszy przyjaciel. Warszawę odwiedzam najczęściej a mimo to szczerze jej nie lubię. Dodatkowo ostatnio po przeczytaniu "Pokolenie Ikea" pana Piotra C. (który notabene szczyci się tym samym imieniem i pierwszą litera nazwiska co mój były chłopak, wiec kojarzy mi się jednoznacznie) i przypadkowej rozmowie z byłym "przyjacielem" moje obrzydzenie do polskiej stolicy zwiększyło się o kolejne przywary.

Towarzysząc mojej rodzicielce w tej podróży, pierwsze co spakowałam to dużo ironii, czarnego humoru, dystansu i caaaaałą kosmetyczkę hejterstwa. 

Mam opinie osoby kochanej i uroczej, jednak osoby, które mnie lepiej znają wiedza doskonale, że nie potrafię być taka cały czas i czasem mój czarny charakter się objawia. Tak właśnie było w ten weekend.

Wjechanie na sam teren Warszawy przyniosło mi myśl: to tutaj piorą brudne pieniądze, ludzie się rozwodzą bo nie stać ich na trochę wysiłku, wszystko jest na kredyt, korupcja, wszyscy wszystkich wszędzie jadą/obrabiają/bójsięwiedziećcojeszcze robią. (pomijam kompletnie aspekt polityczny, bo centrum rządu to tylko sprawka ochrzczenia Warszawy stolicą, chociaż akcja metro+most łazienkowski to moje ulubione "ułatwienie życia mieszkańcom" i wygrywa w kategorii "know-how w Polsce")

Bycie Warszawiakiem to chyba typ, mentalność. Warszawskim słoikiem tak samo. Tylko zaliczając się do tego drugiego gatunku, wracając na stare śmieci albo do jakiejś części życia "przed wawką" masz szansę być prawdziwym sobą. Warszawiacy tej możliwości nie mają i będą tylko warszawiakami.

Wysiadam z busa i żałuję, że wierna emancypacji małej ojczyzny, nie wzięłam żadnej bluzy Lecha jaką posiadam. W końcu przyjeżdżałam na event krajowy, nie regionalny, to mogłabym sobie chodzić w czym mi się podoba. No ale na szczęście kolor włosów to nie wszystko trochę inteligencji nabytej mam.

Wsiadam do metra i trochę nie wiem w co ręce włożyć, więc wyjmuje swoją małą encyklopedię wiedzy czyli podręcznik do biologii, jestem tą osobą, której napisanie raz matury nie sprawiło wystarczającej frajdy, i zanim zdążyłam ją otworzyć, dwie licealistki (mam nadzieję, że dobrze oceniłam ich wiek) zmierzyły mnie wzrokiem i po chwili dziwnej ciszy między nimi wróciły do ploteczek nad swoimi smartfonikami na fejsbuniu na temat piątkowej imprezy. Ich ubiór był bardzo oryginalny i niepowtarzalny, czarne najki, turkusowe njubalansy i obie miały parki, długie brązowe ombre włosy i duże czarne teczkowate torby. Wysiadały na stacji centrum, pewnie poranna kawka w starbuniu.

Nabijam się a zdarza mi się dokładnie to samo. Tzn pomijając parkę, najacze i brązowe długie włosy. Jednak w Warszawie to nie jest tak, że się śmiejesz z tego wielkomiejskiego zachowania raz i wieczorem jak kupela się pyta "co tam dzisiaj?" to opowiadasz jej historię o dwóch lansiarach, które hejtujesz. Tak nie jest bo ledwo jedne wyjdą z metra to kolejne wchodzą. Ty wychodzisz z metra, inne wychodzą za tobą. Tak w kółko. Wychodzę na powierzchnie wpada na mnie gościu z lnianą siatką, żółtymi skarpetkami, dresiki i czerwone buty sportowe, broda, siłka. Poczułam się zbombardowana wielkomiejskością. Prezydent wrócił z Chin, Chiny przyleciały za nim.

Może ktoś stwierdzić, że nie jestem tolerancyjna. Faktycznie należę do osób konserwatywnych, ale staram się nie krytykować czyjegoś zachowania, chociaż niektóre zachowania mnie przytłaczają i jak nie wiem co mam o nich myśleć to raczej kieruję się ironicznym podejściem, żeby móc się pośmiać.

Nie zawsze podoba mi się przez jakie tory pędzi nasz świat. Kasa, kariera, seks. Kiedyś to były tematy tabu. Teraz to wszytko wisi na bilbordach reklamowych. Jak w Poznaniu nie mam problemu, żeby nie ukrywać się mocno ze swoimi przekonaniami i wiarą, tzn, nie afiszować ale chociaż nie ukrywać, czy się nie wstydzić, tak wiem, że w stolicy jest trzy razy więcej osób, którym mogłoby się to nie spodobać i wolność jest ograniczona.

Vice versa dotyczy to również bardziej kontrowersyjnych poglądów, no ale jak można się czuć komfortowo żyjąc w stresie czy zaraz się nie dostanie po głowie bo *wyglądasz jak wszyscy *wyglądasz jak z ulicy sezamkowej *głupio się uśmiechasz *udajesz głupią *jesteś głupia albo bojąc się, że zaraz stracisz pracę. I wtedy sobie przypominam "hej hej nie masz pracy :P" ani tu ani w rodzinnym mieście ale wiem jedno tu :czyt Warszawa, nie mogłabym spokojnie i tak jak bym chciała żyć.

Wracając do meritum, nie wiem co ludzie widzą w tym mieście. Fajnie jest mieć metę w ogromnej metropolii polegającej na chodzeniu do teatrów (w Poznaniu chociażby by się chciało nie zawsze można pójść na coś wybitnego bo nie jest to miasto-centrum teatru), muzeum narodowe zawsze ma świetne wystawy, czy eventy na basenie narodowym wiadomo, że są na najwyższym, na jaki kraj stać, poziomie. Chociaż Sonisphere możecie oddać na Bemowo ;)

Chciałabym móc polubić naszą stolicę, ale za dużo złych rzeczy się nasłuchałam i chyba nie chciałabym ich doświadczyć na własnej skórze.

A! Obsługa w sklepach/kioskach/kawiarniach/barach. Ja wiem, że to jest ciężka praca, sama w branży gastronomicznej pracowałam, ale co jak co, to dzięki klientom macie robotę i jak oni mówią UPRZEJMIE (w sposobie) "dziękuję", "proszę", "do widzenia" to naprawdę miło by było odpowiedzieć im tym samym a nie robiąc łaskę lub prychając (to dzięki nim jakby nie patrzeć ten interes ma dar bytowania) Szczyt chamstwa na ulicy. Tego nienawidzę. Tego w pyrlandii nie doświadczyłam w takim stopniu jak w epicentrum polszy.

Merci za uwagę, misz-masz totalny, konsternacja wyjazdowa i cudowna ulga z bycia w domu <3

M.